Do La Cocotte nie mogliśmy się wybrać od dłuższego czasu, aż wreszcie trafiła się okazja – wiosenna karta menu. Jak się okazało – prezentacja nowej karty połączona była z prezentacją nowego szefa kuchni.
Na początek podano nam zielone szparagi z jajkiem w koszulce, z chipsem z boczku i sosem holenderskim. Klasyka klasyki, niestety nawet nie letnia a wręcz zimna, aczkolwiek ugotowana w punkt. Na usprawiedliwienie trzeba zaznaczyć, że degustacja rozpoczęła się z dużym opóźnieniem. Szparagi chrupiące, chips świetny, jajko w punkt.
Jako drugą przystawkę dostaliśmy tartę ziemniaczano porową z serem gruyere. Całość również niestety schłodzona, co w tarcie teoretycznie można wybaczyć. Gorzej z wybaczeniem kompletnej nijakości. Zdaję sobie sprawę, że tarta jest delikatna, ale sól i odrobina pieprzu by nie zaszkodziły. Gruyere, który z założenia miał dodawać „kopa” daniu, był niemal kompletnie niewyczuwalny.
Po przystawkach przyszła pora na zupę, pojawiły się żarty, że będzie to chłodnik. Na szczęście zupa była gorąca. Krem z rabarbaru, z chipsem z jabłka i selera z dodatkiem miodu tymiankowego. Zupa dla pasjonatów rabarbaru zapewne będzie smaczna. Dla nas była zdecydowanie za kwaśna i było to danie, które bez przykrości pozostawiliśmy.
Po zupie i chwilowej przerwie na rozmowy w kuluarach 🙂 podano pierwsze z dań głównych. Wiosenna jagnięcina navarin. We Francji jest to klasyczna potrawa wielkanocna – coś w rodzaju potrawki z jagnięciny duszonej z młodymi warzywami. W wersji La Cocotte jagnięcina jest długo marynowana w winie, a następnie duszona. Natomiast warzywa są przygotowane osobno na parze. Z warzyw był znakomity groszek cukrowy, młody ziemniak, marchewka, pieczarka i rzodkiewka. Groszek się obronił, pozostałym warzywom przydałaby się dosłownie szczypta soli, ja wiem że modne jest zdrowe gotowanie, ale naprawdę nie padniemy na nadciśnienie z powodu tej szczypty, natomiast gotowana rzodkiewka .. hmm nie wejdzie do moich stałych pozycji w menu. Jagnięcina natomiast była znakomita, miękka, aromatyczna. Trochę zabiła nas informacja o cenie za niewielką miseczkę tego przysmaku, ale oceniając jedynie smak – warto spróbować.
Po smacznej jagnięcinie na stół podano polędwicę z dorsza z maślanym sosem beuree blanc i puree ziemniaczanym. Do tego zielony groszek, który łamał klasykę dania. Przyznam, że łamiąc klasykę zdecydowałbym się na kapary. Kilka drobnych zielonych kaparów świetnie skontrastowałoby całość dania. Zielony groszek średnio tu pasował, ale był bezpieczny – bo nie każdy lubi kapary. Ogólnie dorsz, tak jak jagnięcina – znakomity. Ryba usmażona w punkt, świetny sos maślany i aksamitne puree. Całość dla niektórych może zbyt mało wyraźna, ale to jedna z niewielu potraw, w której ta delikatność pasuje.
Czas na desery
Jako pierwszy – tort dacquoise – czyli kawowa beza z karmelizowanymi orzechami. Mega słodka, ale bardzo smaczna. Porcja degustacyjna była wystarczająco duża – myślę, że normalna porcja zadowoli największego łasucha.
W kontraście do bezy – jako drugi deser podano tartę cytrynową, co do której szef kuchni zaręczył, że jest znakomita. I owszem, poza ciastem była idealnie zrównoważona, kwaskowa i aromatyczna. Ciasto niestety było wyjątkowo twarde i trzeba było sporo wysiłku by rozdziabać je widelcem.
Podsumowując wizytę w La Cocotte – przyznam, że poczuliśmy duże rozczarowanie. Francuska kuchnia to dla mnie orgia smaków, inspiracji i zachwytów. Podanemu menu nie można zarzucić, że było niedobre – bo było ok. No właśnie. Idąc do francuskiego bistro miałem nadzieję na kilka zaskoczeń z nietypowej kuchni francuskiej, lub klasykę w stylu ślimaków, wołowiny po burgundzku, muli czy żabich udek. Zaprezentowano nam menu bardzo ale to bardzo zachowawcze, bezpieczne, nudne i w żaden sposób nie pozostające w pamięci. No może poza dorszem, który francuską klasykę uratował. Nie wiem, czy wrócimy do La Cocotte. Obsługa jest przemiła, klimat piwnicy również zachęcający, jedzenie jest bezpieczne. Śmiało można je polecić jako kuchnię, w której każdy coś dla siebie znajdzie. Tyle tylko, że po kilku dniach musiałem sięgnąć do notatek by przypomnieć sobie co było w menu.