W związku z trwającym w Poznaniu Culinary Fest postanowiliśmy się wybrać do nowo otwartej restauracji Sauté przy ulicy Bnińskiej 16 w Poznaniu. W zapowiadanym menu festiwalowym kusiła grasica do spółki z jagnięciną. Restauracja mieści się w kameralnym hotelu Malta Premium. Aby dojechać polecam nawigacje, szczególnie nierodowitym Poznaniakom oraz tym dla których miasto kończy się na Rondzie Śródka 🙂
Sam hotel wciśnięty jest pomiędzy zabudowania i z zewnątrz nie powala. Jednak nowy ładny szyld zachęca do wejścia do środka – i tu od razu trafiamy na mały ogródek. Sama restauracja też nie jest zbyt duża (chyba, że za kilkustolikową salą główną jest coś jeszcze – nie wiem, nie sprawdzaliśmy). Oczywiście z racji pięknej pogody wybieramy ogródek. Przemiła kelnerka podaje menu i opowiada o ofercie festiwalowej. Po to tu przyszliśmy, wiec oczywiście zamawiamy zestaw razy trzy. Na pytanie o stopień wysmażenia – prosimy o dwie połówki i krwisty. W tym momencie dostaję pytanie czy krwisty ma być „rare” czy „blue” i od tej chwili uśmiech mi nie schodzi z twarzy.
Kilka słów o karcie. Karta menu głównego składa się z jednej strony. Pięć dań, każde możliwe do zamówienia w dwóch osłonach. I kropka. Znamienne jest, że menu jest podpisane nazwiskiem Szefa kuchni. Pan Piotr Zięta jak widać bierze odpowiedzialność za podawane w restauracji dania i nie wstydzi się tego. Jak będzie widać z dalszego ciągu relacji – zupełnie słusznie.
Na przystawkę czekamy ok 10 minut, wcześniej otrzymując zamówione piwo i kawę. Na stole grasica cielęca z ziołowym pesto z sosem cielęcym, pianą mleczną i francuskim paluszkiem. Pierwsze wrażenie estetyczne – znakomite. Ładna malarska kompozycja kolorystyczna. Co prawda nie jesteśmy fanami piany, ale nie było jej wiele – przy czym wiemy, że trendy są trendami i co jakiś czas piana musi być i już. I akurat w przystawce zupełnie nam nie przeszkadzała. Francuski paluch był taki jaki być powinien. Sama grasica – doskonała. Jadłem grasice zaledwie kilka razy, przy czym nie przypominam sobie, by była tak świetnie wysmażona. Żadnego przesuszenia, żadnego poczucia „gąbczastości” – trafiona w punkt. Natomiast jeśli chodzi o sos to kucharz powinien zacząć jego produkcje seryjną. Świetnie zbalansowany, mocno aromatyczny .. stanowczo powinni podawać do niego jeszcze kawałek bagietki, by klienci nie wyglądali głupio wylizując talerz.
Po zebraniu talerzy rozsiedliśmy się wygodnie z uśmiechami na twarzy, ale nie dane nam było długo czekać bo kilka minut później na stół trafiają talerze z combrem jagnięcym podanym na musie z salsefii, krokietami z batatów i sosem z owoców leśnych. Jeśli chodzi o mięso to trzeba zaznaczyć, że jesteśmy wyjątkowo wymagającymi klientami. Może dlatego, że sami gotujemy to ciężko nam dogodzić. Choć sami twierdzimy, że nie wymagamy wiele – chcemy by to co się zamawia było faktycznie przygotowane tak jak zamówiliśmy. Napisze to z olbrzymią przyjemnością, bo nie pamiętam kiedy tak stwierdziłem ostatnio i nie wiem, kiedy będę miał przyjemność napisać to po raz kolejny – mięso było perfekcyjne. Na każdym z trzech talerzy wysmażone idealnie tak jak powinno być. Tak, owszem .. zachwycamy się oczywistymi rzeczami bo niestety nie są one tak oczywiste. Krokiety z batata chrupiące z zewnątrz i aksamitne w środku. Puree z salsefii gładziutkie i delikatne. Sos z owoców fajnie kwaskowy. Ale to wszystko mimo, że bardzo dobre grało role drugoplanową.. czy mówiłem już o znakomitym mięsie? 🙂
Żal było kończyć danie – tym bardziej, że wiadomo iż porcja festiwalowa jest nieduża. Ale musimy jechać dalej przetestować kolejny lokal. I tu pytanie… Ale czy naprawdę musimy? .. Chyba każde z nas zadawało je sobie w myślach, bo decyzja o pozostaniu była jednomyślna.
Na pytanie co możemy zjeść jeszcze, zostaliśmy zaproszeni do środka przed tablice z wypisanym menu tygodniowym. Wybieramy consomme z królika – rzadko spotykaną klasykę francuskiej kuchni, czerwony makaron Szefa z pesto bazyliowym oraz mule w sosie pomidorowym. Wybór jest dość logiczny. Wiemy, że mięso jest doskonałe, wiec testujemy pozostałe pola – dobry makaron to rzecz tak prosta, że najłatwiej ja zepsuć, consomme, będąc mało reprezentacyjną potrawą, rzadko kiedy bywa serwowana, a mule – po prostu lubimy 😉
Prosimy o podanie potraw i oddzielnie talerzyków i na pytanie czy chcemy wszystko na raz czy degustować po kolei wybieramy bramkę nr 2.
Na pierwszy ogień – consomme z królika z marchewką julienne i ravioli z mięsem z królika i kurkami. Bulion jest taki jak powinien być – bardzo aromatyczny, esencjonalny, znakomity. Marchewka julienne al dente, sprawia trochę kłopotów w obsłudze. Ravioli – cienkie, miękkie ciasto, lekko przyprawiony królik w środku i delikatny posmak kurek. Kurek mogłoby być ciut więcej, ale jest to z mojej strony czyste czepialstwo, bo jest to bardzo subiektywne odczucie.
Po consomme dostajemy makaron. Niestety zdjęcie jest już z częściowo rozgrzebanego talerza, bo trochę mi się zapomniało o dokumentacji 🙂 Makaron al dente, otoczony smakowitym pesto, bez nadmiaru oliwy. Lekko posypany parmezanem i w towarzystwie połówek pomidorków koktajlowych. Tak jak oczekiwaliśmy.
Na koniec dostajemy miskę małży. Pół kilo muszelek w sosie pomidorowym. Małże – ugotowane w punkt, nie przeciągnięte, duże, mięsiste. Sos – mocno pomidorowy z wyczuwalną zarówno kwasowością jak i słodyczą, z drobno posiekaną cebulą, czosnkiem i jeśli dobrze wyczułem selerem naciowym. Do tego kawałki ciepłej bagietki, które przydały się do wycierania zarówno talerzy jak i miski.
Podsumowując – za 3 porcje festiwalowe (grasica + comber jagnięcy) oraz 3 dania z menu tygodniowego (consomme, makaron, mule) plus 2 piwa i kawa zapłaciliśmy 140pln. Trzy osoby najadły się może nie pod korek ale wystarczająco. Obsługa znakomita, dania podawane na czas i jednocześnie wszystkim, przygotowane doskonale i cieszące nie tylko kubki smakowe, ale również oczy. Jeśli chciałbym się koniecznie czegoś czepiać to chyba tylko tego ze z ogródka jest widok na parking a nie na słoneczną zatokę 😉
Bardzo cieszymy się, że na mapie Poznania pojawiła się restauracja plasująca się w dostępnej półce cenowej, z kucharzem, który co widać po daniach – ma radość z pracy i tego co serwuje. Wiemy, że na początku zawsze jest lepiej i wszyscy się bardzo starają, ale życzymy by ta jakość została utrzymana. Bo naprawdę warto się do Sauté wybrać.
PS. nie, nie jest to artykuł sponsorowany. Po prostu jesteśmy zachwyceni jakością dań i poziomem obsługi.