Dziś potrawa, na którą nie będzie przepisu. Będzie jedynie opis jak ją wykonaliśmy. Przepisu nie będzie dlatego, że było to klasyczne danie „na winie” czyli co się nawinie to do gara. Przy czym duża część składników, która dotarła do nas dzięki naszym przyjaciołom Marcie i Adamowi, była ciężka do identyfikacji. No chyba, że ktoś zna krzaczki z pogranicza Laosu, Tajlandii i Kambodży zapisane na foliowych woreczkach. Tak więc jak sami widzicie przystępowaliśmy do ciężkiej pracy. Postanowiliśmy na wszelki wypadek zrobić coś na ostro – zawsze to bezpieczniej 😀 Mam nadzieję, że nie zapomniałem o zbyt wielu składnikach w opisie 😀
Jako podstawę zakupiliśmy kilogram żołądków. Szukaliśmy gęsich, niestety skończyło się na kurczaku. Żołądki umyliśmy i wrzuciliśmy na woka, na którym roztopiliśmy 2 łyżki tłuszczu z pieczenia boczku bbq i przyprawiliśmy sosem sojowym. Po kilku minutach smażenia przerzuciliśmy mięso do wolnowaru. Wolnowar ustawiliśmy w opcji „low”, by nasza potrawa przygotowywała się powoli. Dolaliśmy litr bulionu wołowego. Dorzuciliśmy pokrojony w plasterki dość duży kawałek imbiru oraz słoiczek pikli z zielonego chili i torebkę pasty, po której spróbowaniu wykręciło nas od kwaśnego tamaryndowca i sosu ostrygowego. Dodaliśmy łyżeczkę mielonych papryczek bird eye oraz poszatkowane boczniaki. Po około 40 minutach spróbowaliśmy sosu…ostry… ale jak szaleć to szaleć.. łyżka pikli limonkowych – kwaśno, słodko, słone z delikatnym aromatem anyżu i cynamonu, łyżka pasty z czerwonego chili, żeby zielonemu nie było smutno, łyżka pasty z czosnku i chili. Dodaliśmy warzywa – marchew i czerwoną paprykę. I wzmocniliśmy całość kilkoma łyżkami sosu bbq, w którym piekliśmy boczek. Zostawiliśmy wolnowar na 3h. Po tym czasie dorzuciliśmy swieże kiełki fasoli mung i zostawiliśmy na jeszcze godzinę. W efekcie dostaliśmy wybuchową mieszankę, o konsystencji gęstej zupy, cudownie ostrą i będącą prawdziwą eksplozją smaków. Danie na pewno nie dla tych, którzy lubią jak im się aromaty nie mieszają 😀
A skoro zupa to i makaron, więc podaliśmy w miskach z makaronem chow mein. Do tego znakomicie pasowała butelka ginu i toniku w celu odświeżenia kubków smakowych. I zapewne powtórzymy temat, choć na pewno nie da się odtworzyć przepisu idealnie tak samo 🙂