Sezon się kończy, a my na Wolnym Targu jeszcze nie byliśmy, więc najwyższy czas było się pojawić. Trafiliśmy więc na poznańską Cytadelę w niedzielne popołudnie. Ogólnie sympatyczny klimat sielanki, szczególnie dla rodziców z dziećmi, dla których było organizowane pełno atrakcji.
No, ale my przyszliśmy jeść … a do „jeścia” ustawiona cała alejka do wyboru. Zaczynamy od lewej i trafiamy na Kreolskie Wrapy – kolejka dość duża, a czas oczekiwania to pół godziny. Grzecznie odczekujemy kolejkę, zamawiamy, dostajemy odległy numerek i idziemy zamawiać dalej. A dalej jest stoisko z gotującym Hindusem, nie skojarzonym z żadnym lokalem, więc stwierdzamy, że może być pysznie. Zamawiamy klasykę klasyki – butter chickena. A że tuż obok widzimy rolki z Hong Yu Handroll, to postanawiamy spróbować. Butter chickena dostajemy po kilku minutach, a rolki od razu – (wybieramy wersje bulgogi), dobieramy więc pudełeczko kimchi i idziemy testować. Szybko znajdujemy miejsce do siedzenia i na tym pozytywy się kończą.
W pudełku z butter chickenem znajdujemy kilka kawałeczków kurczaka w zupie, która powinna być sosem. Zamiast wspaniałego esencjonalnego smaku – rozwodnione coś co do złudzenia przypominało sos ze słoiczka z dużą ilością wody. Do tego wyjątkowo kiepski ryż i kilka kostek surowego ogórka. No było to najgorzej wydane 22pln w przeciągu ostatniego pół roku.
Rolka i kimchi mają nam poprawić humor – nie mają zbyt wysoko podniesionej poprzeczki. Rzekłbym, że poprzeczka leży zagrzebana w piasku. Na początek kimchi – no niestety nie był to smak na który czekaliśmy – z wyraźnym octowym posmakiem, brakiem ostrości i aromatu typowego dla kimchi – swój pierwowzór przypominało jedynie kolorem. Na tym tle rolka z wołowiną bulgogi prezentowała się jak promieniująca gwiazda. Nie, żeby była jakaś fantastyczna – była po prostu ok. Wołowina była słabo przyprawiona poza wyczuwalną słodyczą .. powinna kosztować trochę mniej, bo 10pln za rolkę to trochę za dużo.
Mamy jeszcze chwilę, więc idziemy na kawę do Hussar Coffee. Ten niepozorny busik jest zawsze gwarancją znakomitego napitku. Od razu nastrój nam się poprawił. Zbliża się nasza kolej na karaibskiego wrapa, więc maszerujemy na drugi koniec alejki. Okazuje się, że czas jest pojęciem względnym i z pół godziny zrobiło się 50 minut. W końcu dostajemy miniaturową paczuszkę wielkości dłoni, z której wystaje jabłko i sałata .. chwileczkę .. a gdzie mięso? No dobrze .. jest niżej.. niewiele go, ale jest. Nie wiem dlaczego na dole cały wrap jest tłusty, skoro mięso teoretycznie jest z soczystej łopatki. W sumie to zastanawia nas więcej rzeczy .. w składzie miała być soczysta łopatka, młody szpinak, marynowany imbir, jabłka, sezam, sałata lodowa i jalapeno. Nie udało nam się znaleźć ani imbiru ani jalapeno – a bardzo do smaku by się przydały. Przy blisko godzinie czekania i wydanych 14pln nie był to produkt, który zachęca do powrotu.
Wracając trafiamy na stoisko Tartovni, gdzie o dziwo są jeszcze 2 kawałki tarty z salami, oliwkami i suszonymi pomidorami. Bierzemy kawałek do przetestowania. No cóż, okazuje się, że to nie tarta z salami tylko tarta bakłażanami, cukinia i papryką. Kompletnie coś innego niż wybraliśmy (w sumie nie było z czego wybierać). Pomimo tej pomyłki – tarta miała świetne ciasto, przyzwoite nadzienie, o dziwo, w przeciwieństwie do wszystkich dotychczasowych używają przypraw. Gdyby jeszcze obsługa wiedziała co sprzedaje byłoby super.
Za tydzień kolejny Wolny Targ .. zastanawiamy się czy testować dalej..